Parę dni temu wróciłam na
chwilę do Dublina,
miasta, w którym spędziłam kiedyś tylko - aż 3 miesiące,
ale
bliskie mi jest jak własne.
Przyjazne. Kolorowe i nawet w listopadzie
kwitnie.
Howth - irlandzkie klify.
Balansowanie we wrzosach między niebem i morzem.
Uskrzydlona dusza nad
przepaścią.
Irlandia gwarna i rozśpiewana w Dublinie,
miejscami jest nostalgiczna i samotna,
krajobrazy prawdziwie księżycowej
pustki i ciszy.
Dziwne to bardzo uczucie - na nowo zwiedzić znajome miasto. Miło i bezpiecznie. A jednak z ciekawością.
To tędy chodziłam do... to tu robiłam zakupy... a tu ... a tam...
Byłam dłużej lub krócej w wielu miastach,
z tym nawiązałam najbliższą więź. Nie wiedzieć czemu właściwie.
Nie był to łatwy okres w życiu, nie było mi łatwo tam wyjechać,
a jednak bycie tu trwale wczytało się we mnie.
A ja wpisałam się w Dublin po swojemu.
Bo po mnie ;)))) nie ma już w Dublinie starych egzemplarzy książek Agathy Christie, wykupiłam je wszystkie ;) biegając po pchlich targach, antykwariatach, tanich odzieżach, gdzie książki kosztowały 1 EUR.
Za to u mnie jest ich cała kolekcja.